Nie wiem - dlaczego. Ale tak już mam. Zawsze mi się wydaje, że jestem gorsza od innych. Brzydsza, grubsza... Że mnie się nie się da lubić. Że moje kumpele tylko udają - a tak naprawdę ledwo mnie tolerują. Że chłopaki mną gardzą...
Nie wiem. Ale tak mi się wydaje.
To może nie to, że jestem nieśmiała. Po prostu mam żałośnie niskie mniemanie o sobie.
Czasami. Bo czasami nie aż tak bardzo. Staram się i próbuję. Wmawiam sobie, że jest okej i trochę pomaga.
No bo przecież wiem, że jakieś tam zalety mam. Głupia nie jestem i tego... To by było chyba na tyle ;)
Czas przecieka nam między palcami i nagle orientujemy się, że ubyło go już tak wiele, że od pewnych wydarzeń minęło już tak dużo minut, godzin, dni, miesięcy, lat...
Arek Gołaś.
Co ja mogę napisać? Co zdobył, co osiągnął? Nie. Przecież miał dopiero 24 lata i miał być przyszłością polskiej siatkówki. Ale to nie o to chodzi.
Ostatnią jego wielką imprezą były IO w Atenach 2004 r. I nie był to turniej marzeń.
Turniejem marzeń były MŚ w 2006 roku w Japonii. Ale już bez niego.
Każdy kibic siatkówki wie, co się wydarzyło - nie ma sensu o tym pisać. Jest za to sens przypominać o siatkarzu o "atomowej" zagrywce i "stratosferycznym" zasięgu. Tak, by w naszych sercach był zawsze żywy.
"Jeśli na boisku czujesz się jak ptak, to poczuj jak wspaniale jest latać i fruń jak najwyżej po marzenia"
Rok szkolny się zaczął. Jakże bosko. Raduje się me serce i tak dalej... Można by długo gadać, a każdy uczeń i tak wie o co mi chodzi - bo każdy przecież czuje to samo.
Ale wraca człowiek do domu i chce mieć jeszcze przez to jedno popołudnie wakacje. Odpalam sobie komputerek, wchodzę na neta i czytam. Pierwsza rzecz - oficjalna prezentacja Bale'a w Realu. Tak szczerze mówiąc - jak ten transfer będzie niewypałem, to się chyba popłaczę ze śmiechu :D
Ogólnie rzecz biorąc ostatni dzień okienka transferowego zajmuje większą część wiadomości sportowych. Czytam sobie, czytam i nagle - bum! Kadra siatkarzy na Memoriał Wagnera. I nie ma Bartmana. Czytam i myślę: "nie no, niemożliwe, na pewno się ktoś pomylił, nie wierzę, żeby AA zostawił Bartmana". Ale patrzę w innych źródłach i proszę państwa - niemożliwe stało się faktem! Chwalmy pana!
Wszyscy wypowiadają się na ten temat, więc dlaczego nie mam wypowiedzieć się ja :)
Otóż ja uważam, że to jest bardzo mądra decyzja. I tyle. Przegrał sportowo z Jaroszem i Boćkiem, więc zostaje w domu. Tu nie ma nic niesamowitego.
Hola, hola... Nie tak szybko. Tu NIE BYŁOBY nic niesamowitego, gdyby nie to, że Bartman jako atakujący jest dzieckiem Anastasiego. I Andrea na niego konsekwentnie stawiał. To oczywiste, że musiał bronić swojej teorii. Początek był może nawet i obiecujący, ale - tak szczerze mówiąc - z meczu na mecz coraz widoczniej okazywało się, że ZB9 na ataku to chyba jednak jest nieporozumienie.
Faktycznie jest coś takiego, że Bartman jest niezłym zmiennikiem - gdy w trudnych chwilach trzeba poderwać zespół do walki - ze względu na swój charakter w takich sytuacjach daje radę. Ale czy to wystarcza na poziom reprezentacyjny?
Może Anastasi uznał po prostu, że nie czas na unoszenie się honorem i dobro drużyny jest najważniejsze? Ja mu ufam. Ufam, bo ten trener już nie raz pokazał, że warto tym zaufaniem go obdarzać. Jakby nie było - doprowadził nas do naprawdę dużych sukcesów.
Ja nie jestem ekspertem takim z nazwy i tytułu, ale kibicuję reprezentacji (zarówno kobiet jak i mężczyzn) od dziesięciu lat (a zważając na moje aktualne siedemnaście - to jest to raczej sporo) i swoje ciche zdanie mam. Nikt ani mnie nie musi słuchać, ani się ze mną zgadzać, ale ja tak sobie myślę, że warto mieć własną opinię na interesujące nas tematy. Ot tak, po prostu, żeby nie zginąć w tłumie.
Zacznę od naszych medali - a żeby było rangą sprawiedliwie - najpierw złoto.
No tak. Paweł Fajdek. Niektórzy o człowieku pierwszy raz usłyszeli z okazji tego, że mistrzem świata został. Ja się cieszę, że dla mnie tak anonimową postacią nie był. Przed konkursem, kiedy wszyscy dziennikarze z TVP tak się napalali, ja martwiłam się tylko, żeby cała zabawa nie skończyła się tak jak na Igrzyskach w Londynie. Ale na szczęście nie. Było pięknie.
Potem - jako że panie mają pierwszeństwo - Anita Włodarczyk. Co ja mogę powiedzieć - była fantastyczna! A że Łysenko skubana rzuciła dalej - no cóż - z tym się po prostu trzeba pogodzić.
I jeszcze Piotrek Małachowski. On sam chciał złota i tylko to go interesowało. Ale urodził się taki Harting - chyba tylko po to, żeby nam uprzykrzyć życie. Ale przecież srebro też jest piękne, a za dwa lata kolejna okazja do rewanżu :)
Niestety rosyjscy realizatorzy konsekwentnie olewali wszelkie konkurencje techniczne - a już zwłaszcza rzuty, choć trzeba przyznać, że o próbach swoich reprezentantów jakoś udawało im się nie zapomnieć. Ciekawe.
Kolejna sprawa, a raczej - postać - Usain Bolt, a jakże :)
Tu nie ma za wiele do komentowania - zmiótł konkurencję jak zwykle. A niby to miał być sezon, w którym odpuszcza i odpoczywa. No cóż - jak się jest po prostu najlepszym na świecie to tak się kończy odpoczynek.
Nie myślałam nigdy, że wzruszę się przy rosyjskim hymnie. A jednak. Isinbajewa sprawiła, że mnie normalnie ta dekorcja poruszyła.
Z tyczki kobiet przejdę sobie sprawnie do tyczki mężczyzn. I tutaj chcę powiedzieć jedno wielkie NIE dla wyników konkursu. Bo dla mnie zdecydowanie najlepszym, najwspanialszym i najcudowniejszym zawodnikiem jest Renaud Lavillenie. Koniec kropka. A znowu na MŚ się nie udało i znów jest srebrny. Ale to nic, za dwa lata wygra.
A propos jeszcze Renaud - toż to ja do tych mistrzostw nie wiedziałam, że on ma brata - i to jakiego! Valentin - przyszłość należy do Ciebie!
No i pozostając w skocznej tematyce - konkurs skoku wzwyż był chyba najlepszym konkursem ever. Taki mały polski akcent - za pomocą trenera - Stanisława Szczyrby - to Katarczyk Mutaz Essa Barshim, który totalnie mnie urzekł. Totalnie. I właściwie nie wiem czemu, ale po prostu przepadłam ;) I o nim też jeszcze usłyszymy.
Parą mistrzostw nazwałabym Ashtona i Brianne Theisen-Eaton. Dziesięcioboista i siedmioboistka. Piękne to było, jak mąż po zostaniu mistrzem kibicował żonie i ta zdobyła srebro. No, no, no ;)
I na koniec - co prawda nie chciałam się aż tak rozpisywać o tych wszystkich młodych, sympatycznych, obiecujących zawodnikach - ale... o rany - no jakoś tak... No po prostu: Adam Gemili, 100 m.
I tym optymistycznym akcentem zakończę moje rozważania :D
Siedzę i czytam opowiadania. Opowiadania tych wszystkich świetnych internetowych autorek, którym nie dorastam nawet do pięt.
Słucham muzyki. Maroon 5.
Przeglądam wiadomości sportowe. Przypominam sobie, że Igła nie został powołany na ME. Że Villa został sprzedany do Atletico za jakąś śmiesznie małą cenę. Że Ramos przefarbował się na kolor, którego na jego głowie nie chciałabym więcej widzieć. Nie jest Zajcewem i nie wygląda dobrze. Koniec kropka.
Dziś zawody LGP w Wiśle i mnie tam nie będzie.
Dopada mnie chandra gigant.
Świat jest choleryczny, faceci są beznadziejni.
Po raz kolejny ledwo wciskam się w spodnie, które jeszcze miesiąc temu były dobre. Taa... Zbiegły się w praniu.
Na przyszłość brak perspektyw. Jedno marzenie wyklucza drugie.
Jak to miło jest mieć siedemnaście lat, kiedy to cały świat jest u twych stóp, czyż nie?
"Titanic" po raz drugi. No serio. Nie oglądam tego non-stop. Nie, nie i jeszcze raz nie. Po co mam wylewać litr łez? Ja ogólnie filmów nie oglądam. Już musi mi się naprawdę nudzić. Prędzej sobie jakiegoś "Shreka" albo inny "Madagaskar" zobaczę. Jeśli mam wybierać między meczem a filmem, to oczywiste, że wybiorę mecz. Ale jest kilka takich filmów, które oglądnęłam i nie żałuję, są to między innymi:
- "Zielona Mila",
- "Skazani na Shawshank",
- "Leon Zawodowiec",
- "Gladiator",
- "Nietykalni",
- "Pianista",
- "Miss Agent"
- "Sami swoi",
- "Kogel mogel"
- "Jak rozpętałem II wojnę światową"
Ale ostatnio (ostatnio jak ostatnio, bo trzy tygodnie temu) - 4 czerwca - w rocznicę śmierci Agaty Mróz oglądnęłam "Nad życie". Kiedy ten film rok temu wszedł do kin miałam niby pójść, ale tak się jakoś poskładało, że się nie wybrałam. I w piątą (już piątą!) rocznicę jej śmierci postanowiłam sobie wygospodarować wolne popołudnie, żeby wreszcie go zobaczyć i ocenić. Znalazłam go sobie elegancko na You Tube i... I co? I spłakałam się jak bóbr. Strasznie i okropnie. Mój brat stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział, żebym tak płakała.
Ja nie jestem krytykiem filmowym. Nie znam się na tym. Nie jestem obiektywna. Bo dla mnie nie jest to film o "jakiejś tam siatkarce", tylko o Agacie Mróz. O osobie którą podziwiałam, której kibicowałam, chociaż nie miałam jeszcze nawet dziesięciu lat, kiedy dziewczyny zdobywały ME w 2003 i 2005 r.
Nie mam pojęcia czy ten film jest wybitny. Wiem tylko, że osoby, dla których Agata była jest kimś więcej, niż tylko kilkakrotnie zasłyszanym w telewizji nazwiskiem muszą dopisać ten film do swojej listy "must see".
Bez sensu. Ja już nawet tego nie oglądam. Po co sobie psuć nerwy?
Relacja w radiu szła o jakąś minutę szybciej niż w TV, więc gole i tak widziałam, bo najpierw słyszałam, że w ogóle padły.
A internet huczy ;) I tu się już nawet nie ma co denerwować, skoro internauci zadbali o to, żeby można było się pośmiać:
No cóż. Niestety prawda. Ale ja tak sobie myślę, że zmienianie trenera to chyba nie to. To takie nasze, polskie - piłkarze znowu zawalili? No to wywalamy trenera. A może niech po prostu w kadrze nie grają co poniektórzy zawodnicy. Nie mają ochoty grać, no to nie. Niech przynajmniej wstydu oszczędzą sobie i nam. Umówmy się - gorzej już i tak być nie może.
Można przegrać, ale nie bez walki.
I właśnie dlatego zawsze będę kibicować siatkarzom i szczypiornistom. Bo oni zostawiają na boisku całe serducha. Wczoraj przegraliśmy pierwszy mecz w LŚ. Z Brazylią. Trudno. To dopiero początek. Dyspozycja jeszcze nie taka, jak być powinna. Ale Brazylijczycy są do ogrania. Być może już jutro.